piątek, 16 maja 2014

ROZDZIAŁ 10

Witam po długiej przerwie, za którą chciałam mocno przeprosić! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
Zapraszam również do Wstępu, gdzie znajdziecie zwiastun bloga.



***


            Spojrzałam w jego płonące wściekłością oczy. Nie miał prawa mnie tak nazywać. Sama nie miałam ostatecznej pewności do tego, co się ze mną dzieje, ale Łowca nie miał takiego prawa. Podeszłam do niego i uderzyłam go z całej siły w twarz. Oszołomiony moim zachowaniem złapał się za policzek, a ja odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie. Musiałam od niego odejść, nie mogłam dłużej na niego patrzeć.  Wciąż tłukło mi się pytanie, na które najwidoczniej również on nie znał odpowiedzi: „Dlaczego mnie uratował?” I wciąż nie zamierzał mnie zabić. Miał ku temu zbyt wiele okazji, jednak wciąż tego nie zrobił.
            Biegłam między drzewami późną nocą. Wiatr owiewał moją twarz, przyjemnie chłodząc moje rozgrzane policzki. Będę musiała porozmawiać z mamą na temat naszej przeprowadzki. Nie wiem czy wytrzymam dłużej w tym miejscu; z tymi ludźmi. Musiałam nas ratować, w tym miasteczku działo się zbyt wiele. Łowcy, zabójstwo, wilkołak...
            Pokonując kolejne kilometry, w moje nozdrza nagle uderzył ostry zapach krwi. I to nie była krew Scotta, jej już nie zapomnę chyba nigdy. Rozpoznam ją wszędzie. Słodko gorzka nie miała porównania do tej, którą czułam teraz, okropnie cierpką.
            Rozejrzałam się dookoła. Po chwili, nie daleko mnie, zauważyłam postać leżącą między drobnymi krzaczkami jagód. Ostrożnie zaczęłam podchodzić, bojąc się tego, co mogłabym tam zobaczyć. W podświadomości i tak wiedziałam co ujrzę.
Nagle poczułam ostre uderzenie i upadłam obok zwłok rozszarpanego mężczyzny. Przynajmniej miałam pewność, że to nie ja robiłam te okropne rzeczy. Jednak to świadczyło o obecności niebezpiecznej bestii w miasteczku.
Zwłoki miały rozdartą klatkę piersiową, z której wypływały wszystkie narządy. Twarz miał skierowaną w przeciwnym kierunku niż moja, więc miałam to szczęście i nie musiałam jej oglądać. Jednak nie uszło mojej uwadze, że na pewno w tym całym bałaganie brakuje serca.
- I co? Nadal uważasz, że to moje dzieło? – syknęłam w kierunku Scotta, który przyglądał się szczątkom mężczyzny bez żadnych emocji malujących się na twarzy.
Dopiero po chwili spojrzał na mnie, oczywiście nie umknął mi łowiecki nóż w jego dłoni.
- Czyli teraz mnie zabijesz, tak? – Nie mogłam znieść myśli, że moje życie zakończy się w tak beznadziejny sposób. Do tego jeszcze tyle nieszczęścia sprowadziłam na moją mamę. Właśnie to bolało mnie najbardziej; że to ona, przeze mnie, ucierpi najbardziej. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie chciałam ich okazywać przy Łowcy, dlatego odwróciłam wzrok.
Po chwili obok mnie ujrzałam ciężkie trapery. Zmusiłam się, aby podnieść spojrzenie. Zdziwiłam się, gdy przed twarzą ujrzałam wyciągniętą rękę. Chwilę się wahałam, jednak pozwoliłam, aby chłopak pomógł mi wstać. Podniósł mój podbródek i spojrzał w moje oczy.
- Dasz radę dobiec do domu? – zapytał. Widząc, że nie rozumiem, o co chodzi, kontynuował: - Wrócisz do domu, a ja powiadomię ojca i resztę władz. Jutro rano zadzwonię. Obiecuję. – Ostatnie słowo powiedział z lekkim wysiłkiem.
Co miałam zrobić? Posłuchałam go i już po chwili biegłam w kierunku, gdzie las powoli się przerzedzał. Po nie całych dwudziestu minutach byłam już pod piekarnią. Według zegarka była czwarta nad ranem. Po cichu zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi, gdy usłyszałam jakiś hałas. Moje serce wywinęło koziołka na myśl, że mógłby to być wilkołak. Jednak z ciemności wyłonił się nie kto inny, jak Bobby. Uśmiech rozświetlił jego pomarszczoną twarz.
- Dziecko, co ty tu robisz o tej godzinie? – zapytał i podszedł do drzwi, otworzył je i pozwolił pójść przodem.
- Ja... Ja tylko wyszłam się przewietrzyć. – Zaczęłam iść po schodach w kierunku mojego mieszkania.
- Wiesz, że okolica ostatnio jest niebezpieczna – mówiąc to ujrzałam dziwny błysk w jego oku.
- Tak wiem. Nie oddalałam się za daleko. Ja już pójdę, dobranoc.
- Dobranoc, Lunam. – Usłyszałam jak zatrzaskuje drzwi i dopiero wtedy weszłam bezszelestnie do własnego mieszkania. Zastała mnie cisza, lecz gdy wytężyłam słuch, usłyszałam pochrapywanie mamy. Z ulgą udałam się do swojego pokoju, ściągnęłam brudne ubrania i w samej bieliźnie, zapadłam w głęboki sen, którego potrzebowałam już od jakiegoś czasu.

Obudziłam się kilka minut przed dwunastą. Mimo, że poszłam tak późno spać, o dziwo byłam wyspana, oraz wdzięczna, że mama mnie nie obudziła. Po wykonaniu porannej toalety, udałam się do kuchni. Zrobiłam sobie kubek gorącej kawy i rozkoszują się jej smakiem wpatrywałam się w okno. Jednak nie rozmyślałam nad widokami, mój umysł wciąż zaplątany był nad sprawą niewyjaśnionych morderstw.
- Widzę, że w końcu wstałaś. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy, która właśnie chodziła po domu z konewką. – Uwielbiam niedzielę. Jedyny dzień, w którym mogę zająć się sobą. A ty masz jakieś plany?
- Raczej poświęcę ten dzień na naukę. – Skłamałam.
Mama usiadła przy stole i skinieniem głowy kazała mi zrobić to samo. Poprawiła swoje zmierzwione, blond włosy i powiedziała ściszonym głosem:
- Dzisiaj w nocy znaleźli kolejno ciało. Rozszarpane i również bez serca. – Przed oczami stanął mi obraz zwłok mężczyzny oraz cierpki zapach jego krwi. Udałam zaskoczenie i zapytałam:
- Znowu? Kto tym razem?
- Nie znam, jakiś leśniczy z okolicy. – Poprawiła obrus i wstała od stołu. – Nie będzie mnie dzisiaj cały dzień i wrócę pewnie dość późno, więc nie czekaj na mnie. Ale proszę cię, uważaj na siebie. – Podeszła do mnie i pocałowała mnie czule w czoło.
- Gdzie się wybierasz?
- Jadę... Jadę odpocząć z panią Harris. – Widziałam, że nie mówi mi całej prawdy i że nie chce nic powiedzieć. Postanowiłam nie naciskać.
- Dobrze mamo, baw się dobrze. – Uśmiechnęłam się.
- Dzięki, Lunam. W piekarniku jest zapiekanka, więc sobie odgrzejesz. Idę się zbierać. – Nagle usłyszałam dźwięk mojej komórki.
- Proszę, odbierz ten telefon. Dzwoni od rana. – Po tych słowach poszła do swojego pokoju.
Przypomniałam sobie, że Scott miał dzisiaj zadzwonić. W kieszeni znalazłam komórkę. Widniało tam dziesięć nieodebranych połączeń. Dwa od zastrzeżonego numeru i osiem od Łowcy. Nie zdążyłam nawet wybrać numeru, gdy telefon znowu zaczął dzwonić. Szybko odebrałam, a po drugiej stronie aparatu usłyszałam wściekły głos Scotta.
- Lunam? Do cholery jasnej, dlaczego nie odbierasz?
- Przepraszam, spałam i nie słyszałam...
- Nie ważne. Czekam na dole.
- Co? Ale...
- Masz przyjść, inaczej sam do ciebie pójdę. Musimy pogadać.
- Dobrze. – Spojrzałam na drzwi sypialni mojej mamy. – Musimy poczekać aż moja mama wyjdzie i będę.
- Czekam. – Po tych słowach się rozłączył
Po niecałych dwudziestu minutach mamy już nie było. A ja gotowa wyszłam z mieszkania i ruszyłam do zaparkowanego nieopodal piekarni camaro. Wzięłam głęboki oddech i wsiadłam do samochodu.
- Hej. – Przywitałam się, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Scott tylko odpalił silnik i ruszył przed siebie. – Gdzie jedziemy?
- Zaraz się dowiesz. – Tylko tyle. Podkręcił dźwięk lecącej właśnie piosenki i już wiedziałam, że niczego się nie dowiem, dopóki nie dotrzemy na miejsce.
Minęliśmy większość zabudowań. Gdy znaleźliśmy się na obrzeżach miasta zaparkował przy dość pokaźnym, dwupiętrowym domu. W budynku musieli być wszyscy domownicy, ponieważ na podjeździe zauważyłam jeszcze dwa samochody.
Scott wyciągnął kluczyk ze stacyjki i odwrócił się w moim kierunku. Odchrząknął zanim powiedział:
- Mój tata jest bardzo dobrym Łowcą, można powiedzieć, że jest najlepszy w swojej profesji.
Patrzyłam na niego zszokowana, jednak on nie obdarzył mnie chociażby najmniejszym spojrzeniem. Dotarło również do mnie, że dzisiaj jest nowy dzień i w każdej chwili może nawiedzić nas wizja. Postanowiłam w duchu, że również będę starała się na niego nie patrzeć, chociaż muszę przyznać, będzie mi to przychodziło z trudem.
- Przywiozłeś mnie do jaskini lwa? Twój ojciec ma cię w tym wszystkim wyręczyć? – powiedziałam z obrzydzeniem.
- Nie. Chcę tylko wytłumaczyć, dlaczego tu jesteś. Nikt nie zamierza cię zabić – warknął. – Wiesz doskonale, że miałem wiele okazji, ale tego nie zrobiłem!
- Więc?
- Wczoraj, gdy ciebie już nie było i przyjechali, mój ojciec po prostu wyczuł, że nie byłem sam. Wiedział, że był tam wilkołak, ale wyczuwał kogoś jeszcze. Do tego moja siostra świetnie wykrywa kłamstwo i musiałem coś wymyślić. Oczywiście chcą z tobą porozmawiać. Wersja jest taka, że przez przypadek spotkaliśmy się w lesie, a ty widząc zwłoki, po prostu uciekłaś. Oczywiście nikomu nic nie powiedziałaś. – Po tych słowach wysiadł z samochodu, a ja poszłam jego śladem.
- Świetnie – mruknęłam. – Czyli ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia? Będziesz decydował o wszystkim za moimi plecami?
Odwrócił się i podszedł do mnie, mówiąc gniewnie w moje włosy:
- Jeśli nie chcesz aby dowiedzieli się kim naprawdę jesteś, radzę współpracować.
Prychnęłam gniewnie, ale ruszyłam za nim. Postanowiłam, że będę odgrywać tą szopkę, ale tylko ze względu na mamę i moje własne życie.
Moje ciało przeszły ciarki, gdy weszłam do domu Łowców. Czułam się jak zwierze w klatce otoczone przez drapieżników. Na ścianach było kilka wypchanych zwierząt leśnych oraz czaszki jeleni. Na podłodze gdzieniegdzie leżały futra... O Boże! Zemdliło mnie i musiałam usiąść na najbliższym schodku. Ukryłam twarz w dłoniach i starałam się zapomnieć to, co przed chwilą zobaczyłam. Jednak w mojej głowie wciąż tłukł się obraz puszystych, wilczych futer.
- Lunam, coś nie tak? – Usłyszałam obok cierpki głos Alice. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam jakoś zagłuszyć cierpienie, jakie rozdzierało moją duszę. Wstałam, a moją twarz ubrałam w jak najlepszy uśmiech i spojrzałam na Łowczynie.
Jej kasztanowe włosy były zebrane na czubku głowy w koński ogon, co uwydatniało jej kości policzkowe. Duże, zielone oczy były pozbawione tego blasku, który można było znaleźć u Scotta i zlewały się niemal w brąz. Jej twarz zawsze była surowa. Nie przypominam sobie, żeby się uśmiechała; na pewno nie w mojej obecności. Ubrana była w czarne dresy, jakby właśnie zmierzała na siłownie, albo chociażby pobiegać.
- Nie, wszystko w porządku. Zakręciło mi się tylko w głowie. Wiesz, okres. – Ostatnie słowa powiedziałam szeptem. Mówiąc to wszystko, starałam się jak najlepiej ustabilizować pracę mojego serca. To jeszcze potrafiłam i nie przyszło mi to z trudnością, tak jak się tego spodziewałam.
Przez chwilę mierzyła mnie spojrzeniem, a potem ominęła bez słowa i skierowała się do wielkiego salonu obok. Ruszyłam za nią, cały czas starając się nie patrzeć na futra ozdabiające posadzkę.
Salon był jasny i przestronny oraz urządzony w podobny sposób jak przedpokój. Na fotelach siedziała w niedbałej pozycji Alice oraz starszy mężczyzna. Scott stał przy oknie z założonymi rękami na szerokiej klatce piersiowej. Oczywiście nie uraczył mnie chociażby najmniejszym spojrzeniem.
- Dzień dobry – powiedziałam i nie wiedziałam jak się zachować. Cały czas musiałam skupiać się na tym, aby nie okazać mojego zdenerwowania.
- Dzień dobry. Proszę usiądź. – Zwrócił się do mnie siwiejący mężczyzna i wskazał kanapę naprzeciwko nich. Jak na razie wydawał się miły, ale wiedziałam, że to tylko stwarzanie pozorów. – Nazywam się George Bidwell. Jestem ojcem tej dwójki. A tobie jak na imię?
- Lunam Blake.
Potarł się po widocznym już zaroście.
- Ciekawe imię... – Chwilę się zamyślił. – Wiesz co się stało dzisiaj w nocy, prawda?
Kiwnęłam głową.
- Pewnie zastanawiasz się kto to zrobił, hę? – Te słowa padły od Alice i były jednoznaczne.
- Alice daj spokój – powiedział Scott i usiadł na drugim końcu kanapy. – Wszyscy doskonale wiedzą, że są to ataki zwierzęcia.
- Dokładnie. Ale najbardziej ciekawi mnie, co robiłaś w środku nocy, sama w lesie? – zapytał pan Bidwell.
- Ja... – odchrząknęłam. – Źle się czułam. Musiałam się przewietrzyć.
- I zapuściłaś się tak daleko? Biorąc pod uwagę, że to nie jest pierwsze zabójstwo, o którym na pewno wiedziałaś.
- Tak, ale... Nie jestem strachliwą dziewczyną.
Alice prychnęła i wywróciła oczami.
- Proszę was... – Nie dokończyła, bo jej ojciec uciszył ją machnięciem ręki.
- Mogłaś się przejść po miasteczku. O tej porze nie ma ludzi, więc wciąż ciekawi mnie dlaczego byłaś akurat w ciemnym lesie. – George dalej drążył temat, a mi skończyły się wymówki. Zaczęły pocić mi się ręce, ale nie mogłam w żaden sposób okazać zdenerwowania.
Nagle wtrącił się Scott.
- Okej, odkryliście naszą małą tajemnicę. Lunam była ze mną. Od jakiegoś czasu się spotykamy.
Zszokowani spojrzeliśmy na młodego Łowcę.


Co?!        

8 komentarzy:

  1. AAAAAA nareszcie!!! Matko nie mam pojęcia czemu przestałas ale nie rób tego więcej! Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam mały zastój, ale wracam. Jeszcze kilka rozdziałów (no trochę więcej) i będę kończyć :D
      Tymczasem czekam na coś u Cb!

      Usuń
  2. O mój Boże! To się wkopali, zastanawia mnie co powie jego dziewczyna...
    Boję się rodziny Scott'a hahahahha.
    Wielki plus z pomoc dziewczynie!
    Pozdrawiam i Zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny ,świetny. Czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale supeeeer <3 Uwielbiam Scotta :D To ostatnie zdanie wypowiedziane rzez niego jest najlepsze z tego całego rozdziału :D
    Cieszę się, że wróciłaś :) Brakowało mi tego opowiadania :) Mam nadzieję, że nie odkryją jej prawdziwej natury... zdziwiłam się tylko, że Scott zabrał ją do domu Łowców... ale ok xD
    Straszne, że Lunam musiała widzieć te zwłoki :/ Ja chybabym zemdlała :D
    Ogólnie świetny rozdział :D
    Pozdrawiam i życzę weny :D
    Ps. Zapraszam do mnie na 76-igrzyska-smierci.blogspot.com xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny ;3 kiedy next? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lunam i Scott razem - tego to ja bym się po nim nie spodziewała, że tak powie... ; )
    Poza tym to, że ją ochronił, bo chyba można to tak nazwać... No mniejsza, czekam na ciąg dalszy i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń