Zapraszam również do Wstępu, gdzie znajdziecie zwiastun bloga.
***
Spojrzałam w jego płonące
wściekłością oczy. Nie miał prawa mnie tak nazywać. Sama nie miałam ostatecznej
pewności do tego, co się ze mną dzieje, ale Łowca nie miał takiego prawa.
Podeszłam do niego i uderzyłam go z całej siły w twarz. Oszołomiony moim zachowaniem
złapał się za policzek, a ja odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie.
Musiałam od niego odejść, nie mogłam dłużej na niego patrzeć. Wciąż tłukło mi się pytanie, na które
najwidoczniej również on nie znał odpowiedzi: „Dlaczego mnie uratował?” I wciąż nie zamierzał mnie zabić. Miał ku
temu zbyt wiele okazji, jednak wciąż tego nie zrobił.
Biegłam między drzewami późną nocą.
Wiatr owiewał moją twarz, przyjemnie chłodząc moje rozgrzane policzki. Będę
musiała porozmawiać z mamą na temat naszej przeprowadzki. Nie wiem czy
wytrzymam dłużej w tym miejscu; z tymi ludźmi. Musiałam nas ratować, w tym
miasteczku działo się zbyt wiele. Łowcy, zabójstwo, wilkołak...
Pokonując kolejne kilometry, w moje
nozdrza nagle uderzył ostry zapach krwi. I to nie była krew Scotta, jej już nie
zapomnę chyba nigdy. Rozpoznam ją wszędzie. Słodko gorzka nie miała porównania
do tej, którą czułam teraz, okropnie cierpką.
Rozejrzałam się dookoła. Po chwili,
nie daleko mnie, zauważyłam postać leżącą między drobnymi krzaczkami jagód.
Ostrożnie zaczęłam podchodzić, bojąc się tego, co mogłabym tam zobaczyć. W podświadomości
i tak wiedziałam co ujrzę.
Nagle poczułam ostre uderzenie i upadłam obok zwłok
rozszarpanego mężczyzny. Przynajmniej miałam pewność, że to nie ja robiłam te okropne
rzeczy. Jednak to świadczyło o obecności niebezpiecznej bestii w miasteczku.
Zwłoki miały rozdartą klatkę piersiową, z której
wypływały wszystkie narządy. Twarz miał skierowaną w przeciwnym kierunku niż
moja, więc miałam to szczęście i nie musiałam jej oglądać. Jednak nie uszło
mojej uwadze, że na pewno w tym całym bałaganie
brakuje serca.
- I co? Nadal uważasz, że to moje dzieło? – syknęłam w
kierunku Scotta, który przyglądał się szczątkom mężczyzny bez żadnych emocji
malujących się na twarzy.
Dopiero po chwili spojrzał na mnie, oczywiście nie umknął
mi łowiecki nóż w jego dłoni.
- Czyli teraz mnie zabijesz, tak? – Nie mogłam znieść
myśli, że moje życie zakończy się w tak beznadziejny sposób. Do tego jeszcze
tyle nieszczęścia sprowadziłam na moją mamę. Właśnie to bolało mnie
najbardziej; że to ona, przeze mnie, ucierpi najbardziej. W moich oczach
pojawiły się łzy. Nie chciałam ich okazywać przy Łowcy, dlatego odwróciłam
wzrok.
Po chwili obok mnie ujrzałam ciężkie trapery. Zmusiłam
się, aby podnieść spojrzenie. Zdziwiłam się, gdy przed twarzą ujrzałam
wyciągniętą rękę. Chwilę się wahałam, jednak pozwoliłam, aby chłopak pomógł mi
wstać. Podniósł mój podbródek i spojrzał w moje oczy.
- Dasz radę dobiec do domu? – zapytał. Widząc, że nie rozumiem,
o co chodzi, kontynuował: - Wrócisz do domu, a ja powiadomię ojca i resztę
władz. Jutro rano zadzwonię. Obiecuję. – Ostatnie słowo powiedział z lekkim
wysiłkiem.
Co miałam zrobić? Posłuchałam go i już po chwili biegłam
w kierunku, gdzie las powoli się przerzedzał. Po nie całych dwudziestu minutach
byłam już pod piekarnią. Według zegarka była czwarta nad ranem. Po cichu
zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi, gdy usłyszałam jakiś hałas. Moje serce
wywinęło koziołka na myśl, że mógłby to być wilkołak. Jednak z ciemności wyłonił
się nie kto inny, jak Bobby. Uśmiech rozświetlił jego pomarszczoną twarz.
- Dziecko, co ty tu robisz o tej godzinie? – zapytał i
podszedł do drzwi, otworzył je i pozwolił pójść przodem.
- Ja... Ja tylko wyszłam się przewietrzyć. – Zaczęłam iść
po schodach w kierunku mojego mieszkania.
- Wiesz, że okolica ostatnio jest niebezpieczna – mówiąc
to ujrzałam dziwny błysk w jego oku.
- Tak wiem. Nie oddalałam się za daleko. Ja już pójdę,
dobranoc.
- Dobranoc, Lunam. – Usłyszałam jak zatrzaskuje drzwi i
dopiero wtedy weszłam bezszelestnie do własnego mieszkania. Zastała mnie cisza,
lecz gdy wytężyłam słuch, usłyszałam pochrapywanie mamy. Z ulgą udałam się do
swojego pokoju, ściągnęłam brudne ubrania i w samej bieliźnie, zapadłam w głęboki
sen, którego potrzebowałam już od jakiegoś czasu.
Obudziłam się kilka minut przed dwunastą. Mimo, że
poszłam tak późno spać, o dziwo byłam wyspana, oraz wdzięczna, że mama mnie nie
obudziła. Po wykonaniu porannej toalety, udałam się do kuchni. Zrobiłam sobie
kubek gorącej kawy i rozkoszują się jej smakiem wpatrywałam się w okno. Jednak
nie rozmyślałam nad widokami, mój umysł wciąż zaplątany był nad sprawą
niewyjaśnionych morderstw.
- Widzę, że w końcu wstałaś. – Z zamyślenia wyrwał mnie
głos mamy, która właśnie chodziła po domu z konewką. – Uwielbiam niedzielę.
Jedyny dzień, w którym mogę zająć się sobą. A ty masz jakieś plany?
- Raczej poświęcę ten dzień na naukę. – Skłamałam.
Mama usiadła przy stole i skinieniem głowy kazała mi
zrobić to samo. Poprawiła swoje zmierzwione, blond włosy i powiedziała
ściszonym głosem:
- Dzisiaj w nocy znaleźli kolejno ciało. Rozszarpane i
również bez serca. – Przed oczami stanął mi obraz zwłok mężczyzny oraz cierpki
zapach jego krwi. Udałam zaskoczenie i zapytałam:
- Znowu? Kto tym razem?
- Nie znam, jakiś leśniczy z okolicy. – Poprawiła obrus i
wstała od stołu. – Nie będzie mnie dzisiaj cały dzień i wrócę pewnie dość późno,
więc nie czekaj na mnie. Ale proszę cię, uważaj na siebie. – Podeszła do mnie i
pocałowała mnie czule w czoło.
- Gdzie się wybierasz?
- Jadę... Jadę odpocząć z panią Harris. – Widziałam, że
nie mówi mi całej prawdy i że nie chce nic powiedzieć. Postanowiłam nie
naciskać.
- Dobrze mamo, baw się dobrze. – Uśmiechnęłam się.
- Dzięki, Lunam. W piekarniku jest zapiekanka, więc sobie
odgrzejesz. Idę się zbierać. – Nagle usłyszałam dźwięk mojej komórki.
- Proszę, odbierz ten telefon. Dzwoni od rana. – Po tych
słowach poszła do swojego pokoju.
Przypomniałam sobie, że Scott miał dzisiaj zadzwonić. W
kieszeni znalazłam komórkę. Widniało tam dziesięć nieodebranych połączeń. Dwa
od zastrzeżonego numeru i osiem od Łowcy. Nie zdążyłam nawet wybrać numeru, gdy
telefon znowu zaczął dzwonić. Szybko odebrałam, a po drugiej stronie aparatu
usłyszałam wściekły głos Scotta.
- Lunam? Do cholery jasnej, dlaczego nie odbierasz?
- Przepraszam, spałam i nie słyszałam...
- Nie ważne. Czekam na dole.
- Co? Ale...
- Masz przyjść, inaczej sam do ciebie pójdę. Musimy
pogadać.
- Dobrze. – Spojrzałam na drzwi sypialni mojej mamy. –
Musimy poczekać aż moja mama wyjdzie i będę.
- Czekam. – Po tych słowach się rozłączył
Po niecałych dwudziestu minutach mamy już nie było. A ja
gotowa wyszłam z mieszkania i ruszyłam do zaparkowanego nieopodal piekarni
camaro. Wzięłam głęboki oddech i wsiadłam do samochodu.
- Hej. – Przywitałam się, ale nie usłyszałam żadnej
odpowiedzi. Scott tylko odpalił silnik i ruszył przed siebie. – Gdzie jedziemy?
- Zaraz się dowiesz. – Tylko tyle. Podkręcił dźwięk
lecącej właśnie piosenki i już wiedziałam, że niczego się nie dowiem, dopóki
nie dotrzemy na miejsce.
Minęliśmy większość zabudowań. Gdy znaleźliśmy się na obrzeżach
miasta zaparkował przy dość pokaźnym, dwupiętrowym domu. W budynku musieli być
wszyscy domownicy, ponieważ na podjeździe zauważyłam jeszcze dwa samochody.
Scott wyciągnął kluczyk ze stacyjki i odwrócił się w moim
kierunku. Odchrząknął zanim powiedział:
- Mój tata jest bardzo dobrym Łowcą, można powiedzieć, że
jest najlepszy w swojej profesji.
Patrzyłam na niego zszokowana, jednak on nie obdarzył
mnie chociażby najmniejszym spojrzeniem. Dotarło również do mnie, że dzisiaj
jest nowy dzień i w każdej chwili może nawiedzić nas wizja. Postanowiłam w
duchu, że również będę starała się na niego nie patrzeć, chociaż muszę
przyznać, będzie mi to przychodziło z trudem.
- Przywiozłeś mnie do jaskini lwa? Twój ojciec ma cię w
tym wszystkim wyręczyć? – powiedziałam z obrzydzeniem.
- Nie. Chcę tylko wytłumaczyć, dlaczego tu jesteś. Nikt
nie zamierza cię zabić – warknął. – Wiesz doskonale, że miałem wiele okazji,
ale tego nie zrobiłem!
- Więc?
- Wczoraj, gdy ciebie już nie było i przyjechali, mój
ojciec po prostu wyczuł, że nie byłem sam. Wiedział, że był tam wilkołak, ale
wyczuwał kogoś jeszcze. Do tego moja siostra świetnie wykrywa kłamstwo i
musiałem coś wymyślić. Oczywiście chcą z tobą porozmawiać. Wersja jest taka, że
przez przypadek spotkaliśmy się w lesie, a ty widząc zwłoki, po prostu uciekłaś.
Oczywiście nikomu nic nie powiedziałaś. – Po tych słowach wysiadł z samochodu,
a ja poszłam jego śladem.
- Świetnie – mruknęłam. – Czyli ja nie mam w tej sprawie
nic do powiedzenia? Będziesz decydował o wszystkim za moimi plecami?
Odwrócił się i podszedł do mnie, mówiąc gniewnie w moje
włosy:
- Jeśli nie chcesz aby dowiedzieli się kim naprawdę
jesteś, radzę współpracować.
Prychnęłam gniewnie, ale ruszyłam za nim. Postanowiłam,
że będę odgrywać tą szopkę, ale tylko ze względu na mamę i moje własne życie.
Moje ciało przeszły ciarki, gdy weszłam do domu Łowców.
Czułam się jak zwierze w klatce otoczone przez drapieżników. Na ścianach było
kilka wypchanych zwierząt leśnych oraz czaszki jeleni. Na podłodze
gdzieniegdzie leżały futra... O Boże! Zemdliło mnie i musiałam usiąść na
najbliższym schodku. Ukryłam twarz w dłoniach i starałam się zapomnieć to, co
przed chwilą zobaczyłam. Jednak w mojej głowie wciąż tłukł się obraz puszystych,
wilczych futer.
- Lunam, coś nie tak? – Usłyszałam obok cierpki głos
Alice. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam jakoś zagłuszyć cierpienie, jakie
rozdzierało moją duszę. Wstałam, a moją twarz ubrałam w jak najlepszy uśmiech i
spojrzałam na Łowczynie.
Jej kasztanowe włosy były zebrane na czubku głowy w
koński ogon, co uwydatniało jej kości policzkowe. Duże, zielone oczy były
pozbawione tego blasku, który można było znaleźć u Scotta i zlewały się niemal
w brąz. Jej twarz zawsze była surowa. Nie przypominam sobie, żeby się
uśmiechała; na pewno nie w mojej obecności. Ubrana była w czarne dresy, jakby
właśnie zmierzała na siłownie, albo chociażby pobiegać.
- Nie, wszystko w porządku. Zakręciło mi się tylko w
głowie. Wiesz, okres. – Ostatnie słowa powiedziałam szeptem. Mówiąc to wszystko,
starałam się jak najlepiej ustabilizować pracę mojego serca. To jeszcze
potrafiłam i nie przyszło mi to z trudnością, tak jak się tego spodziewałam.
Przez chwilę mierzyła mnie spojrzeniem, a potem ominęła
bez słowa i skierowała się do wielkiego salonu obok. Ruszyłam za nią, cały czas
starając się nie patrzeć na futra ozdabiające posadzkę.
Salon był jasny i przestronny oraz urządzony w podobny
sposób jak przedpokój. Na fotelach siedziała w niedbałej pozycji Alice oraz
starszy mężczyzna. Scott stał przy oknie z założonymi rękami na szerokiej
klatce piersiowej. Oczywiście nie uraczył mnie chociażby najmniejszym
spojrzeniem.
- Dzień dobry – powiedziałam i nie wiedziałam jak się
zachować. Cały czas musiałam skupiać się na tym, aby nie okazać mojego
zdenerwowania.
- Dzień dobry. Proszę usiądź. – Zwrócił się do mnie
siwiejący mężczyzna i wskazał kanapę naprzeciwko nich. Jak na razie wydawał się
miły, ale wiedziałam, że to tylko stwarzanie pozorów. – Nazywam się George
Bidwell. Jestem ojcem tej dwójki. A tobie jak na imię?
- Lunam Blake.
Potarł się po widocznym już zaroście.
- Ciekawe imię... – Chwilę się zamyślił. – Wiesz co się
stało dzisiaj w nocy, prawda?
Kiwnęłam głową.
- Pewnie zastanawiasz się kto to zrobił, hę? – Te słowa
padły od Alice i były jednoznaczne.
- Alice daj spokój – powiedział Scott i usiadł na drugim
końcu kanapy. – Wszyscy doskonale wiedzą, że są to ataki zwierzęcia.
- Dokładnie. Ale najbardziej ciekawi mnie, co robiłaś w
środku nocy, sama w lesie? – zapytał pan Bidwell.
- Ja... – odchrząknęłam. – Źle się czułam. Musiałam się przewietrzyć.
- I zapuściłaś się tak daleko? Biorąc pod uwagę, że to
nie jest pierwsze zabójstwo, o którym na pewno wiedziałaś.
- Tak, ale... Nie jestem strachliwą dziewczyną.
Alice prychnęła i wywróciła oczami.
- Proszę was... – Nie dokończyła, bo jej ojciec uciszył
ją machnięciem ręki.
- Mogłaś się przejść po miasteczku. O tej porze nie ma
ludzi, więc wciąż ciekawi mnie dlaczego byłaś akurat w ciemnym lesie. – George dalej
drążył temat, a mi skończyły się wymówki. Zaczęły pocić mi się ręce, ale nie
mogłam w żaden sposób okazać zdenerwowania.
Nagle wtrącił się Scott.
- Okej, odkryliście naszą małą tajemnicę. Lunam była ze
mną. Od jakiegoś czasu się spotykamy.
Zszokowani spojrzeliśmy na młodego Łowcę.
Co?!
AAAAAA nareszcie!!! Matko nie mam pojęcia czemu przestałas ale nie rób tego więcej! Czekam na next
OdpowiedzUsuńMiałam mały zastój, ale wracam. Jeszcze kilka rozdziałów (no trochę więcej) i będę kończyć :D
UsuńTymczasem czekam na coś u Cb!
Scott dobry ^^
OdpowiedzUsuńO mój Boże! To się wkopali, zastanawia mnie co powie jego dziewczyna...
OdpowiedzUsuńBoję się rodziny Scott'a hahahahha.
Wielki plus z pomoc dziewczynie!
Pozdrawiam i Zapraszam do mnie!
Świetny ,świetny. Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńAle supeeeer <3 Uwielbiam Scotta :D To ostatnie zdanie wypowiedziane rzez niego jest najlepsze z tego całego rozdziału :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś :) Brakowało mi tego opowiadania :) Mam nadzieję, że nie odkryją jej prawdziwej natury... zdziwiłam się tylko, że Scott zabrał ją do domu Łowców... ale ok xD
Straszne, że Lunam musiała widzieć te zwłoki :/ Ja chybabym zemdlała :D
Ogólnie świetny rozdział :D
Pozdrawiam i życzę weny :D
Ps. Zapraszam do mnie na 76-igrzyska-smierci.blogspot.com xD
Świetny ;3 kiedy next? ;)
OdpowiedzUsuńLunam i Scott razem - tego to ja bym się po nim nie spodziewała, że tak powie... ; )
OdpowiedzUsuńPoza tym to, że ją ochronił, bo chyba można to tak nazwać... No mniejsza, czekam na ciąg dalszy i życzę weny :)