Nie smakuje ci? – zapytała mama, przyjmując
lekko podejrzliwy wyraz twarzy.
Jadłyśmy właśnie obiadokolację.
Przygotowane na szybko spaghetti. Uwielbiałam to danie, tak na marginesie.
Jednak nie mogłam nic przełknąć. W głowie wciąż tłukł mi się obraz Łowców.
Obraz Scotta. Na pewno coś zauważył. Wyczuwałam to.
– Nie, jest pyszne. Jak zawsze. –
Starałam się uśmiechnąć. Jednak mama nadal patrzyła na mnie podejrzliwie.
– W szkole wszystko w porządku?
Powiedzieć
jej?
Zastanawiałam się nad tym przez cały
dzień. Jeśli jej powiem, to wszystko o co tak starannie zadbała, legnie w
gruzach. Znalezienie tego miejsca, szkoły, nowego domu, a nawet pracy. Pracy,
która ją uszczęśliwia.
Biblioteka. Moja mama kocha książki.
Jest jedną z niewielu osób, które wolą poświęcić większość swojego życia w
zakurzonych tomiszczach, zamiast za czyściutkim biurkiem z dobrze płatną pracą.
W bibliotece oczywiście kokosów nie zarabiała, ale ilość pieniędzy była
wystarczająca, aby prowadzić przeciętne życie. Zresztą sporo oszczędności
zabrałyśmy z domu. Mało, kto lubi
przynosić swoją pracę do domu. Natomiast mama, jak zauważyłam, przytargała
ostatnio kilka dość starych książek. Niestety nie udało mi się dojrzeć tytułów,
ponieważ zaraz zabrała je do swojej sypialni.
Nie chciałam rujnować jej szczęścia
i ciężkiej pracy. I tak wiele dla mnie zrobiła. Przecież wyjeżdżając ze mną,
opuściła drugą córkę. Lecz nie tylko. Również rodzinę i bliskich.
– Tak, w szkole jest okej. Na razie
nie jest tak źle. – Pozbierałam się i wysiliłam na szczery uśmiech.
Rysy mamy złagodniały i wyraźnie się
rozluźniła, gdy zaczęłam normalnie jeść spaghetti.
– A jak u ciebie? – zapytałam.
– Och. – Rozpromieniła się, a w jej
brązowych oczach dostrzegłam młodzieńcze ogniki. – Świetnie. Dzisiaj była
dostawa nowych powieści. Będę musiała coś przynieść do domu, wydają się
naprawdę ciekawe. Zapomniałabym. – Wstała od stołu i wyszła z salonu. Po chwili
wróciła z jakąś książką w dłoniach. Podała mi ją, ponownie zasiadła do stołu i
wzięła łyk czarnej kawy. – Wichrowe wzgórza – powiedziała.
– No tak. – Skuliłam się w duchu.
Nienawidzę lektur.
– Piękna książka. – Mama rozanielona
pogrążyła się w myślach, a ja tymczasem odłożyłam książkę na bok i zaczęłam
sprzątać po posiłku. – Ja się tym zajmę. – Drgnęła.
– Odpocznij, nic mi się nie stanie
jak umyję kilka talerzy.
– Jeśli nalegasz. – Wstała i poszła
do swojej sypialni.
Po piętnastu minutach krzątania się
po kuchni, opadłam zmęczona na łóżko w moim pokoju. Nie był zbyt duży. Z
łatwością zmieściło się tu łóżko, szafa, małe biurko i komoda. Jeśli
zechciałabym wzbogacić się o choćby drobny mebel, z pewnością nie miałabym
gdzie go wcisnąć.
Leżałam i patrzyłam na lekko
odchodzącą, beżową farbę na suficie. Dzisiaj była pełnia. Z pewnością dlatego
byłam taka zmęczona. Moje ciało po raz pierwszy nie mogło przemienić się, gdy
księżyc był wysoko na niebie. Czułam lekkie i zarazem przyjemne mrowienie.
Resztki wilka. Zamknęłam oczy, gdy pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Uświadomiłam sobie to następnego ranka, gdy obudził mnie donośny dźwięk mojego
telefonu. Sięgnęłam po komórkę i skrzywiłam się czając ból w całym ciele.
– Halo? – mruknęłam.
– Czy śpiąca królewna pojawi się
dzisiaj w szkole? – Po drugiej stronie usłyszałam ściszony głos Carrie.
Zmarszczyłam brwi nierozumiejąc, o
co jej chodzi. Spojrzałam na zegarek i spadłam z łóżka widząc, która jest
godzina.
Ja smacznie spałam, podczas gdy
lekcja geografii trwała w najlepsze.
– Halo? Co tam się dzieje? –
zapytała Carrie trochę głośniej, a ja usłyszałam jak nauczyciel ją upomina.
– Spadłam – mówiąc to wbiegłam do
łazienki, żeby chociaż trochę przywrócić się do porządku. – Będę na drugą
lekcję. – Rozłączyłam się i spojrzałam w lustro.
Zszokował mnie mój widok. Moje
rdzawe włosy były splątane jak jeszcze nigdy, a na policzku zauważyłam lekkie
zadrapanie. Nie miałam na sobie ubrania, mimo, że nie lubię spać goła. Ciało
nadal było obolałe, ale powoli dochodziłam do siebie. Spojrzałam jeszcze raz na
swoją twarz. Oczy miałam lekko zaczerwienione, jakbym spaliła skręta oraz
szeroko otwarte. Nie wiedziałam, co się ze mną stało.
Nie miałam czasu na głębsze
przemyślenia. Doprowadziłam się do porządku jak tylko mogłam, założyłam ciemne
dżinsy i szarą bluzę z kapturem. Dzisiaj będę wyglądać jak prawdziwa ofiara
losu.
Zbiegłam na dół, chwyciłam jabłko z
koszyczka, który znajdował się na blacie w kuchni i odczytałam karteczkę z
lodówki.
Kochanie,
musiałam wcześniej wyjść. Do zobaczenia wieczorem!
Więc dlatego mama mnie nie obudziła.
Tylko, po co pracownica biblioteki miałaby wychodzić tak wcześnie z domu?
Zapytam ją wieczorem.
Wybiegłam z domu jak burza. Autobusy
o tej porze nie jeździły, a pieszo na pewno nie zdążę na angielski.
– Dzień dobry – powiedziałam,
wchodząc do piekarni, która znajdowała się pod naszym mieszkaniem.
– Witaj drogie dziecko. – Przywitał
mnie miły, siwiejący pan. – W czym mogę pomóc?
– Uhm. Mieszkam na górze. Jestem
spóźniona do szkoły, a nie mam się za bardzo jak do niej dostać...
– Och! Chodź, podwiozę cię.
– Nie! Nie musi pan. Ja chciałam
zapytać się tylko o jakiś rower.
– I tak muszę tam pojechać, aby
dostarczyć pieczywo. Chodź. – Machnął ręką i ruszyłam za nim jak posłuszny
piesek. Skoro nalegał, to czemu nie skorzystać.
Do szkoły nie miałam zbyt daleko.
Samochodem, bądź autobusem droga zajmowała niecałe dwadzieścia minut.
– Skąd się przeprowadziłyście? –
zapytał nagle starszy mężczyzna. Bardzo przypominał mi mojego dziadka. –
Oczywiście, jeśli można wiedzieć.
– Z Kanady. – Jeszcze nigdy nie
mówiłam tego słowa tyle razy, co w ciągu tych niecałych dwóch tygodni.
– Ach, piękny stan. Te widoki
zapierają dech w piersiach. – Rozmarzył się na moment. – A gdzie dokładnie
mieszkaliście?
Stwierdziłam, że ten miły staruszek
wcale nie jest groźny i bez problemu mogę mu powiedzieć.
– Alberta. Piękne miejsce.
Krystalicznie czyste jeziora, góry. Pachnący las… - mówiąc to wszystko
zaczynałam tam wracać. Jakby to, że opowiem mu, chociaż odrobinę o tym miejscu
sprawi, że po szkole tam wrócę.
– Widać, że kochałaś to miejsce.
Dlaczego się wyprowadziliście? – Spojrzał na mnie przelotnie, nadal prowadząc
ciężarówkę.
To pytanie przywołało wszystkie
wspomnienia. Pokręciłam lekko głową.
– Nie chcę pana urazić, ale to
sprawy osobiste.
Uśmiechnął się ciepło.
– Dziecko, nic się nie stało. I
proszę mów mi Bobby, wszyscy tak na mnie wołają. Już się przyzwyczaiłem do tego
bardziej niż do pana.
– Dobrze. – W tej chwili bardzo
tęskniłam za dziadkiem. Bobby, bardzo go przypominał.
Jego siwa czupryna, prószyła
zmęczoną i naznaczoną latami głowę. W kącikach oczu i ust miał liczne
zmarszczki, które zarysowały się od ciągłych uśmiechów. Na dużym, ale pasującym
do niego, nosie nosił duże okulary oprawione w metalową obramówkę.
Ubrany był w jasne, lniane spodnie,
na których widoczne były ślady mąki oraz jasną bawełnianą koszulę.
– A ty? Jak się nazywasz drogie
dziecko? – zapytał, gdy zajechaliśmy pod szkołę.
– Lunam, proszę pa… Bobby.
– Piękne imię. Takie niespotykane.
– Dziękuję.
Odkaszlnął w typowo starczym stylu.
– No jesteśmy, zbieraj się na lekcję
i przynieś same piątki!
Uśmiechnęłam się do niego,
przypominając sobie, że dziadek podobnie się ze mną żegnał.
– Oczywiście i dziękuję za podwózkę.
Miłego dnia! – Trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w stronę głównego wejścia
szkolnego budynku.
Wszędzie panowała głucha cisza.
Dzwonek miał zadzwonić dopiero za pięć minut. Mając chwilę czasu ruszyłam do
szafki po książki.
Wyciągając podręcznik do
angielskiego ze zniszczonej, szarej szafki, coś przykuło moją uwagę. Mianowicie
ogłoszenie na korkowanej tablicy. Zamknęłam drzwiczki i z książką podeszłam
bliżej.
Wpatrywała się we mnie elegancka twarz,
lekko uśmiechniętej dziewczyny. Na kartce widniało jej czarno białe zdjęcie,
nad którym widniał wielki, pogrubiony napis ZAGINIONA. Natomiast pod spodem:
Dnia 16.10.2013 r. (czwartek), zaginęła Elizabeth Evans.
Po szkole udała się do koleżanki, od której wyszła około
godziny 19.00.
Średniego wzrostu, brunetka o lekko puszystych
kształtach.
Była ubrana w granatową bluzę bez kaptura, czarne
dżinsy
i biało czarne buty sportowe.
Jeśli ktoś z państwa ją widział proszę o kontakt.
Zrozpaczona rodzina.
Dzisiaj był piątek. Czyli od zaginienia nie minął nawet
jeden dzień. Dziwne. Przecież mogła się gdzieś zaszyć.
Podskoczyłam, gdy usłyszałam donośny dźwięk dzwonka.
Uczniowie, zaczęli wylewać się z klas, krzycząc przy tym niemiłosiernie. Mój
wrażliwy słuch potrzebował chwili, aby przyzwyczaić się do tych wrzasków.
– Cześć! – Obok mnie stanęła Carrie i zaczęła mi się
uważnie przyglądać. Zmarszczyła brwi. – Nawet nie chcę wiedzieć, co robiłaś w
nocy. Wyglądasz okropnie! Chodź, - zaczęła ciągnąć mnie prze tłumy – w szafce
mam krople do oczu i jakiś podkład. – Oglądnęła się przez ramię. – Może będzie
pasował do twojej jasnej cery. Musimy się kiedyś wybrać na wspólne opalanie.
Po
chwili znalazłyśmy się przy schludnej i czystej szafce Carrie. Oczywiście
musiała do niej pasować, jak wszystko.
– Odchyl głowę. – Nie czekając aż to
zrobię, złapała mnie za czoło i pociągnęła lekko do tyłu. Wpuściła kilka
kropelek płynu, które nieprzyjemnie zaszczypały. Przez chwilę nie mogłam złapać
ostrości. Wszystko dookoła było zamazane i niewyraźne.
– Witaj, księżycowa damo! – Ktoś
mocno pacnął mnie w ramię.
– Hę? – Zdezorientowana i ślepa
zarazem nie mogłam dostrzec potężnej postaci obok mnie. Dopiero dzięki węchowi
i resztkami wilczych zdolności rozpoznałam Dylana.
– Sprawdziłem to niespotykane imię.
Księżyc. Nie wiem, co przyszło twoim rodzicom do głowy dając ci na imię Księżyc.
– Chłopak zaczął się śmiać.
Uderzyłam go mocno w klatkę
piersiową, z której lekko uszło powietrze. Zmrużyłam oczy, które nabierały
ostrości.
– Nie wypowiadaj się o moich
rodzicach. Nigdy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Okej, nie było rozmowy. –
Widziałam jak dyskretnie rozciera miejsce, w którym przed chwilą była moja
pięść.
Gdy w końcu świat stał się wyraźny,
spojrzałam w szeroko otwarte oczy Carrie.
– Nie żebym coś chciała i w ogóle,
ale… Brałaś coś?
Roześmiałam się, nie mogłam postąpić
inaczej.
– Daj spokój Carr. Dzięki za krople,
ale z podkładu już nie skorzystam.
Zadzwonił pierwszy dzwonek na
lekcję.
– Hej. – Zatrzymałam dwójkę
znajomych. – Nie wiecie, o co chodzi z tą Elizabeth, jeśli dobrze pamiętam?
– Ach to – odezwała się Carrie. –
Jest prymuską. Najlepsza w szkole, brak znajomych, przewodnicząca i te sprawy.
Aż dziwne, że nie wróciła na noc.
– Mhm – mruknęłam. – Do zobaczenia
później. – Rzuciłam przez ramię i każdy z nas ruszył do swoich klas, gdy
zabrzmiał trzeci, ostatni dzwonek.
~~ *** ~~
Zmieniłam
formę pisania.
Tak
pisze mi się lepiej.
Poprzednie
rozdziały poprawię i dopracuję w wolnej chwili,
Ponieważ
jest z nimi mały problem jak zauważyłam.
W
rozdziale nie ma akcji,
ale
na pewno pojawi się coś więcej w następnym rozdziale.
Postaram
się dodać go jak najszybciej.
Do
napisania!
Pierwsza;) Z moim zamiłowaniem do romansów, baaardzo brakuje mi tu jednego pana... :D Ale ogólnie jest super tylko wyłapałam jeden błąd: Zapytam jej wieczorem. Powinno być ją. Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńJuż poprawiam! :)
UsuńMi to nie przeszkadza. rozdział bardzo ciekawy, czekam co dalej XD
OdpowiedzUsuńJest znacznie lepiej. O wiele. Powoli jakoś to wszystko nabiera kształtów.
OdpowiedzUsuńMała rada: ogranicz dialogi. Strasznie dużo ich wychodzi jak na jeden rozdział. Opisuj wydarzenia, uczucia, miejsca, rzeczy. Nawet nie wiesz jak czytelnik może się po takich opisach wczuć w klimat opowiadania.
Jedyne co mi nie odpowiadało to to, że Lunam zgodziła się jechać do szkoły z obcym mężczyzną. Chociaż po przeczytaniu jego opisu, wzbudzał zaufanie, ale ja i tak bym z nim do samochodu nie wsiadła.
Spodziewałam się, że nie powie niczego swojej matce. moim zdaniem to dobry pomysł ponieważ, gdyby o tym wspomniała jej mamusia natychmiast by ja wywiozła, a to nie wróży niczego dobrego romansowi, na który czeeekam! ^^
OdpowiedzUsuńtrochę zaskoczyło mnie to, że obudziła się goła i z zadrapaniami. czyżby wewnętrzny wilk postanowił wyjść na wierzch? albo mu się udało, ale Lunam tego nie pamięta? w ogóle to chyba jeszcze nie wspomniałam, że to bardzo ładne imię ;)
Nie podoba mi się to zniknięcie tej dziewczyny. Elizabeth. mam warzenie, że dotyczy to wilkołaków i tych łowców... ale w jaki sposób, tego nie wiem.
Życzę weny!
Wow! Niesamowite, pięknie napisabe. Podoba mi się twoj styl pisania. Trafiłem tu przypadkowo, lecz nie zaluje. Weny!
OdpowiedzUsuńKolodius.blogspot.com
Piszesz ciekawie. Nie zanudzasz czytelnika, w rozdziale mamy dużo wydarzeń. Twoje opowiadanie czyta się bardzo przyjemnie.
OdpowiedzUsuńPolubiłam matkę głównej bohaterki. Kocha książki i to widać. Jest kobietą skłonną do poświęceń. Rezygnuje z siebie, z czasu wolnego, z bliskich dla pracy i córki, czyli tego, co kocha najbardziej. Wydaje mi się, że to bardzo dobrze, że Lunam nie powiedziała niczego matce. Według mnie nie skończyłoby się to bowiem niczym dobrym.
Zaintrygowała mnie noc głównej bohaterki - to mrowienie oraz fakt, że obudziła się nago i z zadrapaniami... Jak to napisałaś: "Resztki wilka." - ładne określenie.
Cieszę się, że spotkała kogoś takiego jak Bobby. Takie postaci wracają mi wiarę w ludzkość. Być może jeszcze na tym świecie są osoby, które pomagają innym bezinteresownie. Mężczyzna sprawia wrażenie sympatycznego. To niezwykłe, że tak bardzo przypomina jej dziadka.
W głowie utkwiło mi jednak zaginięcie Elizabeth Evans. Coś czuję, że odegra ono ważną rolę w kolejnym rozdziale. Takie dzieci bowiem nie giną z dnia na dzień.
Pozdrawiam serdecznie!
www.non-clamabit.blogspot.com
Coś czuję, że ona w nocy jest wilkiem. Mam tylko nadzieję, ze nie zjadła Elizabeth. Kurcze uwielbiam wilkołacze opki! <3
OdpowiedzUsuńA jednak nie powiedziała! Skąd ja to wiedziałam? Ale z drugiej strony może faktycznie dobrze (na razie), teraz lepiej jej nie martwić. Poza tym (na razie) nic złego się nie stało. Heh, powie ci, że te odcinek czytało się tak miło, że aż nie zauważyłam zmiany narracji - ta zmiana rzeczywiście wyszła ci na dobre :) Tak czy siak zastanawia mnie poważnie, co ona robiła w nocy i czy to ma związek z zaginięciem tej dziewczyny, a podejrzewam, że ma - to ogłoszenie nie pojawiłoby się w opowiadaniu tak ni z beczki, ni z pietruszki, nie? ;) No dobra, czytam dalej.
OdpowiedzUsuń